I wtedy podniosłam wzrok, spojrzałam w jego oczy.
- Jesteś wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Nikt z nas nawet nie próbowałby zrobić tego, co ty zrobiłaś bez wahania. Nie odchodź, nie zmieniaj się, proszę. Uwielbiam cię taką jaką jesteś.
Poczułam, jak się topię.

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 2


Czy to słyszysz? Czy docierają do ciebie te dźwięki? W wieku, w którym żyjemy jest właściwie niemożliwe usłyszeć śpiew ptaków, szum liści i odgłosy wydawane przez małe stworzonka chodzące nisko przy ziemi... Słuchawki i zbyt głośna muzyka zniszczyły nam słuch, a także nauczyły odrzucać to, co naturalne...

Kat zamknęła oczy i lekko uśmiechnęła się, pozwalając słońcu rzucać promienie na jej twarz.  Leżała na trawie, między kwiatami, chyba w każdym kolorze, kilkaset metrów od lasu. Odpoczywała po trudnym roku szkolnym. Dzisiaj zakończyła swoją przed ostatnią klasę liceum i potrzebowała odosobnienia od świata, by móc nie myśleć o tym, że niedługo będzie musiała rozpocząć karierę i najpewniej zniszczyć sobie życie.

Relaks został przerwany dopiero przez charkot silnika. Niezadowolona dziewczyna uniosła głowę i otworzyła oczy. Głęboko westchnęła i podniosła się z ziemi. Zrozumiała, że czas już na powrót do domu, gdzie czeka na nią jej siostra.

Źródłem hałasu był ostro różowy mustang z '69 roku bez dachu. Prowadziła nim młoda kobieta z zarzuconym na szyję czarnym szalem i okularami przeciwsłonecznymi tego samego koloru. Jedną ręką prowadziła, a drugą opierała o drzwi auta, trzymając w niej dymiące się cygaro. Co chwila przykładała je do pomalowanych na bordowo ust.

Ludzie pracujący na polach otaczających drogę piaskową, podnosili głowy i przerywali swoją ciężką pracę, by zobacz kto jedzie. Zwykle do ich miasta nie przyjeżdżano na wakacje. Raczej się stąd wyjeżdża - na chwilę lub na zawsze. To dlatego, bo mieszkańcy Murwod zniszczyli jego historię kilkaset lat temu, doprowadzając do śmierci znienawidzonych założycieli miasta (od tego czasu okolica stawała się z każdym rokiem coraz mniej atrakcyjna).  Niestety, nikt nie widział całego samochodu z powodu wielkiej chmury kurzu wzburzonej przez szybko poruszający się pojazd.

Kobieta minęła znak z nazwą miejscowości do jakiej wjechała.

Murwod jest najmniejszym z miast znajdujących się w Dolorze, czyli małym państwie na południu Ziemi, złożonym z dwóch wysepek. Ma bogatą i długą historię.

Dawno, dawno temu... właściwie nie do końca znamy datę, ale wiemy że stało się to przed średniowieczem, do doliny położonej przy Górach Wysokich przywędrował pewien człowiek. Nikt już nie pamięta jego całego imienia (nie używano go w książkach, a na nagrobku się zatarł), ale uznaje się go za założyciela rodziny Grande, ponieważ to z nim wiązały się pierwsze wzmianki o tych ludziach. Własnymi rękami zbudował zamek między górami, a jeziorem i lasem. Niedługo później ożenił się i sprowadził tutaj swoich bliskich. Zatrudnił służbę i postawił jej małe domki wokół głównej drogi, prowadzącej pod drzwi jego fortecy. Utrzymywali się z roli, jednak wiadomo było, że Grande posiadają jakiś tajemniczy majątek, sprowadzony z poprzedniego miejsca zamieszkania, ale gdzie to było? Nikt nie ma zielonego pojęcia. Niedługo później, w okolicach willi zaczęli osadzać się inni ludzie, w żaden sposób nie związani z Grande. Nie pałali oni empatią do założycieli miasta. W starych pamiętnikach, które odkryli archeolodzy, zaczynają pojawiać się o nich wzmianki, że nie pokazują się często, zawsze ubierają się w kolorze nocy, pojawiają się nagle i potrafią szybko zniknąć... Określenie "wampir" pojawiło się w średniowieczu. Ciemny, przerażony lud, dał sobie z łatwością wmówić wierzenia jakiegoś szlachcica zazdrosnego o ogromny majątek. Pewnej nocy "przypadkowo" podpalono domek, w którym znajdowali się mieszkańcy, co doprowadziło do śmierci całej, żyjącej wtedy rodziny. W kolejnych latach powstało wiele legend, mówiących, że po opuszczonych , pięknych pokojach ciągle włóczą się wściekłe dusze, pragnące zemsty. To raczej nie była prawda, ale... chyba każdy jest przesądny. Ze strachu, kolejne zabudowania miasta odsuwały się od zamku. Wreszcie brama otaczająca fortecę i domki służby, czyli Stary Murwod, zniknęła, zarośnięta wysokim lasem, który dawniej rósł tylko za jeziorem, a teraz okrążył wszystko, zamykając tajemnicę rodziny Grande na zawsze. Na zawsze?

Kobieta wjechała między zabudowania. Przeszkadzały jej spojrzenia rzucane z okien, drzwi i ulicy przez wrogo nastawionych mieszkańców. Przewróciła oczami. Nigdy nie za bardzo lubiła innych ludzi... szczególnie, gdy ich nie znała. Chyba jej całe życie wiązało się z odczuwaniem niechęci pod jej adresem. To prawdopodobnie przez te rude włosy, chociaż ona bardzo się cieszyła, że ma właśnie ten kolor, a była to ciemniejsza czerwień, wchodząca w bordowy, choć potocznie jednak nazwana rudym. Na szczęście nie miała piegów! Niektórzy wyglądają z nimi uroczo, ale są też tacy, którym to nie do twarzy.

Musiała coraz bardziej zwalniać, ponieważ tutejsze uliczki nie należały do najszerszych, a roiło się na nich od mieszkańców. Dopadała ją coraz większa chęć wciśnięcia pedału gazu i przypadkowo przejechania kogoś, ale... uchodziła za osobę opanowaną. Wzięła głęboki oddech i wolno wypuszczała wzięte powietrze, gdy na drogę weszła staruszka.

Na szczęście do centrum dojechała w czasie szybszym niżby stała w korkach w Nowym Yorku, gdzie mieszkała na co dzień. Zatrzymała auto i zgasiła silnik. Sięgnęła po ciemnoczerwony kapelusz leżący na fotelu dla pasażera po jej prawej stronie. Przez wyjściem spojrzała na swoje odbicie w lusterku samochodowym. Poprawiła włosy opadające na ramiona i delikatnie uśmiechnęła się do siebie, by dodać odwagi. Wyjęła kluczyki, otworzyła drzwiczki i nie wygramoliła się, lecz z gracją podniosła.

W myślach zadrwiła z ludzi, którzy zdążyli się wokół niej zgromadzić i patrzeć na nią "niby nigdy nic".

Uniosła wzrok i szybko prześlizgnęła się nim po budynku, przed którym stała. Była to kamienica sprzed około stu lat, miała dwa piętra, parter i prawdopodobnie piwnicę, ponieważ trochę nad ziemią wystawało okienko. Niedawno została pewnie odnowiona, bo zdjęcia pokazujące to miejsce przedstawiały je trochę inaczej, np. ściany - powinny być czerwone, tak jak cegła z jakiej zostały zbudowane, jednak teraz miały szarą barwę. Przed drzwiami wejściowymi ciągnęła się krótka ścieżka z kamienia, przerywająca mały "ogródek" porośnięty tylko krzewami i kwiatami; a nad nimi wisiała czerwona tabliczka z informacją, co się znajduje pod tym adresem. Był to po prostu urząd miasta.

Kobieta westchnęła i wolnym, lecz zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Odsunęła furtkę. Jej każdą czynność śledzili swoimi spojrzeniami mieszkańcy. Znalazła się wreszcie przy drzwiach, chociaż te kilkanaście sekund wydawało się trwać wiecznie. Zapukała. Po chwili pojawiła się przed nią starsza pani. Nosiła na nosie połówki okularów, jej wymodelowane włosy wyglądały jak grzywa lwa, usta rzucały się najbardziej z powodu swojego ostrego różowego koloru, ale odpychał jeszcze mocny zapach różanych perfum. Pani zmierzyła nieznajomą wzrokiem i znudzona zapytała:

- O co chodzi?

Cudzoziemka w myślach zwiesiła ręce i prawie poddała się. Chciała jak najszybciej wrócić do auta, założyć składany dach i schować się przed tą całą niechęcią, którą ją dotąd spotykała od strony innych. Zamiast tego wyprostowała się i chrząknęła.

- Przyszłam do burmistrza.

Sekretarka uniosła jedną brew (i teraz wyglądała jak pajac, ale nasza bohaterka nie należy do osób, które śmieją się z takich szczegółów).

- Nie może teraz...

- Nie będę z panią tutaj stać. Umówiłam się i mam prawo z nim porozmawiać - powiedziała szybko i pewnie, wiedząc, że za chwilę zostałaby wyrzucona i cała jej długa podróż mogłaby się nagle okazać na nic.

Teraz pracownica urzędu uniosła dwie brwi, zaskoczona taką stanowczością i agresją w stosunku do niej.

Kiedy kobieta zorientowała się, że z neutralnej jej status zszedł na nielubianą w tym mieście, popchnęła ręką drzwi, by dostać się do środka. Chciała jak najszybciej od wszystkich uciec.

Zauważyła, że już na pierwszych drzwiach widniała tabliczka (także czerwona), że znajduje się tutaj biuro burmistrza, więc nie zwalniając podeszła do nich i bez pukania nacisnęła klamkę.

Jej oczom ukazał się mały pokój wypełniony mahoniowymi szafami z książkami, również z kanapą i stolikiem do kawy. Właśnie przy nim siedział mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, a więc o wiele starszy od dziewczyny, która właśnie dostała się do sali.

- W czym mogę służyć? - zapytał zdezorientowany.

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie.

- Rozmawialiśmy przez telefon tydzień temu. Powiedziałam, że przyjadę. Zamierzam rozpocząć pracę remontowe nad zamkiem stojącym za lasem. Jutro ma przyjechać ekipa...

- Przepraszam bardzo, ale miasto nie wyraziło zgody na budowę. - Wstał i podszedł do biurka, patrząc na nią z niezbyt dobrze ukrywaną ciekawością.

- To nie będzie budowa - przypomniała, - a remont. I o ile pamiętam zgodził się pan podczas naszej rozmowy...

- Nie wydaje mi się.

Kobieta zamrugała kilka razy, próbując się zorientować czy jest to na jawie, czy tylko w jej głowie.

- Przyjechałam tutaj ze Stanów Zjednoczonych, z Nowego Yorku, wie pan jaki to szmat drogi? Byliśmy umówieni, że dostanę klucze do starego zamku i w ramach projektu odnowy zabytków, ściągnę ludzi i przywrócimy wszystko do poprzedniego wyglądu - zdenerwowała się.

- Szczerze, nie obchodzi mnie skąd pani jest. Decyzja została podjęta i nic jej nie zmieni. Proszę opuścić to miejsce, pani...? - Spojrzał na nią pytająco, a także podszedł i wskazał drogę wyjścia.

Kobieta szeroko uśmiechnęła się, przypominając sobie o swojej największej broni. Ukazując swoją prawdziwą twarz mogła osiągnąć swój cel bez wysiłku.

- Aleksandra Grande. Nazywam się Aleksandra Grande.

Uniosła rękę i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, ukazując swoje piękne oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz