I wtedy podniosłam wzrok, spojrzałam w jego oczy.
- Jesteś wyjątkowa. Jedyna w swoim rodzaju. Nikt z nas nawet nie próbowałby zrobić tego, co ty zrobiłaś bez wahania. Nie odchodź, nie zmieniaj się, proszę. Uwielbiam cię taką jaką jesteś.
Poczułam, jak się topię.

niedziela, 8 listopada 2015

Rozdział 2


Czy to słyszysz? Czy docierają do ciebie te dźwięki? W wieku, w którym żyjemy jest właściwie niemożliwe usłyszeć śpiew ptaków, szum liści i odgłosy wydawane przez małe stworzonka chodzące nisko przy ziemi... Słuchawki i zbyt głośna muzyka zniszczyły nam słuch, a także nauczyły odrzucać to, co naturalne...

Kat zamknęła oczy i lekko uśmiechnęła się, pozwalając słońcu rzucać promienie na jej twarz.  Leżała na trawie, między kwiatami, chyba w każdym kolorze, kilkaset metrów od lasu. Odpoczywała po trudnym roku szkolnym. Dzisiaj zakończyła swoją przed ostatnią klasę liceum i potrzebowała odosobnienia od świata, by móc nie myśleć o tym, że niedługo będzie musiała rozpocząć karierę i najpewniej zniszczyć sobie życie.

Relaks został przerwany dopiero przez charkot silnika. Niezadowolona dziewczyna uniosła głowę i otworzyła oczy. Głęboko westchnęła i podniosła się z ziemi. Zrozumiała, że czas już na powrót do domu, gdzie czeka na nią jej siostra.

Źródłem hałasu był ostro różowy mustang z '69 roku bez dachu. Prowadziła nim młoda kobieta z zarzuconym na szyję czarnym szalem i okularami przeciwsłonecznymi tego samego koloru. Jedną ręką prowadziła, a drugą opierała o drzwi auta, trzymając w niej dymiące się cygaro. Co chwila przykładała je do pomalowanych na bordowo ust.

Ludzie pracujący na polach otaczających drogę piaskową, podnosili głowy i przerywali swoją ciężką pracę, by zobacz kto jedzie. Zwykle do ich miasta nie przyjeżdżano na wakacje. Raczej się stąd wyjeżdża - na chwilę lub na zawsze. To dlatego, bo mieszkańcy Murwod zniszczyli jego historię kilkaset lat temu, doprowadzając do śmierci znienawidzonych założycieli miasta (od tego czasu okolica stawała się z każdym rokiem coraz mniej atrakcyjna).  Niestety, nikt nie widział całego samochodu z powodu wielkiej chmury kurzu wzburzonej przez szybko poruszający się pojazd.

Kobieta minęła znak z nazwą miejscowości do jakiej wjechała.

Murwod jest najmniejszym z miast znajdujących się w Dolorze, czyli małym państwie na południu Ziemi, złożonym z dwóch wysepek. Ma bogatą i długą historię.

Dawno, dawno temu... właściwie nie do końca znamy datę, ale wiemy że stało się to przed średniowieczem, do doliny położonej przy Górach Wysokich przywędrował pewien człowiek. Nikt już nie pamięta jego całego imienia (nie używano go w książkach, a na nagrobku się zatarł), ale uznaje się go za założyciela rodziny Grande, ponieważ to z nim wiązały się pierwsze wzmianki o tych ludziach. Własnymi rękami zbudował zamek między górami, a jeziorem i lasem. Niedługo później ożenił się i sprowadził tutaj swoich bliskich. Zatrudnił służbę i postawił jej małe domki wokół głównej drogi, prowadzącej pod drzwi jego fortecy. Utrzymywali się z roli, jednak wiadomo było, że Grande posiadają jakiś tajemniczy majątek, sprowadzony z poprzedniego miejsca zamieszkania, ale gdzie to było? Nikt nie ma zielonego pojęcia. Niedługo później, w okolicach willi zaczęli osadzać się inni ludzie, w żaden sposób nie związani z Grande. Nie pałali oni empatią do założycieli miasta. W starych pamiętnikach, które odkryli archeolodzy, zaczynają pojawiać się o nich wzmianki, że nie pokazują się często, zawsze ubierają się w kolorze nocy, pojawiają się nagle i potrafią szybko zniknąć... Określenie "wampir" pojawiło się w średniowieczu. Ciemny, przerażony lud, dał sobie z łatwością wmówić wierzenia jakiegoś szlachcica zazdrosnego o ogromny majątek. Pewnej nocy "przypadkowo" podpalono domek, w którym znajdowali się mieszkańcy, co doprowadziło do śmierci całej, żyjącej wtedy rodziny. W kolejnych latach powstało wiele legend, mówiących, że po opuszczonych , pięknych pokojach ciągle włóczą się wściekłe dusze, pragnące zemsty. To raczej nie była prawda, ale... chyba każdy jest przesądny. Ze strachu, kolejne zabudowania miasta odsuwały się od zamku. Wreszcie brama otaczająca fortecę i domki służby, czyli Stary Murwod, zniknęła, zarośnięta wysokim lasem, który dawniej rósł tylko za jeziorem, a teraz okrążył wszystko, zamykając tajemnicę rodziny Grande na zawsze. Na zawsze?

Kobieta wjechała między zabudowania. Przeszkadzały jej spojrzenia rzucane z okien, drzwi i ulicy przez wrogo nastawionych mieszkańców. Przewróciła oczami. Nigdy nie za bardzo lubiła innych ludzi... szczególnie, gdy ich nie znała. Chyba jej całe życie wiązało się z odczuwaniem niechęci pod jej adresem. To prawdopodobnie przez te rude włosy, chociaż ona bardzo się cieszyła, że ma właśnie ten kolor, a była to ciemniejsza czerwień, wchodząca w bordowy, choć potocznie jednak nazwana rudym. Na szczęście nie miała piegów! Niektórzy wyglądają z nimi uroczo, ale są też tacy, którym to nie do twarzy.

Musiała coraz bardziej zwalniać, ponieważ tutejsze uliczki nie należały do najszerszych, a roiło się na nich od mieszkańców. Dopadała ją coraz większa chęć wciśnięcia pedału gazu i przypadkowo przejechania kogoś, ale... uchodziła za osobę opanowaną. Wzięła głęboki oddech i wolno wypuszczała wzięte powietrze, gdy na drogę weszła staruszka.

Na szczęście do centrum dojechała w czasie szybszym niżby stała w korkach w Nowym Yorku, gdzie mieszkała na co dzień. Zatrzymała auto i zgasiła silnik. Sięgnęła po ciemnoczerwony kapelusz leżący na fotelu dla pasażera po jej prawej stronie. Przez wyjściem spojrzała na swoje odbicie w lusterku samochodowym. Poprawiła włosy opadające na ramiona i delikatnie uśmiechnęła się do siebie, by dodać odwagi. Wyjęła kluczyki, otworzyła drzwiczki i nie wygramoliła się, lecz z gracją podniosła.

W myślach zadrwiła z ludzi, którzy zdążyli się wokół niej zgromadzić i patrzeć na nią "niby nigdy nic".

Uniosła wzrok i szybko prześlizgnęła się nim po budynku, przed którym stała. Była to kamienica sprzed około stu lat, miała dwa piętra, parter i prawdopodobnie piwnicę, ponieważ trochę nad ziemią wystawało okienko. Niedawno została pewnie odnowiona, bo zdjęcia pokazujące to miejsce przedstawiały je trochę inaczej, np. ściany - powinny być czerwone, tak jak cegła z jakiej zostały zbudowane, jednak teraz miały szarą barwę. Przed drzwiami wejściowymi ciągnęła się krótka ścieżka z kamienia, przerywająca mały "ogródek" porośnięty tylko krzewami i kwiatami; a nad nimi wisiała czerwona tabliczka z informacją, co się znajduje pod tym adresem. Był to po prostu urząd miasta.

Kobieta westchnęła i wolnym, lecz zdecydowanym krokiem ruszyła przed siebie. Odsunęła furtkę. Jej każdą czynność śledzili swoimi spojrzeniami mieszkańcy. Znalazła się wreszcie przy drzwiach, chociaż te kilkanaście sekund wydawało się trwać wiecznie. Zapukała. Po chwili pojawiła się przed nią starsza pani. Nosiła na nosie połówki okularów, jej wymodelowane włosy wyglądały jak grzywa lwa, usta rzucały się najbardziej z powodu swojego ostrego różowego koloru, ale odpychał jeszcze mocny zapach różanych perfum. Pani zmierzyła nieznajomą wzrokiem i znudzona zapytała:

- O co chodzi?

Cudzoziemka w myślach zwiesiła ręce i prawie poddała się. Chciała jak najszybciej wrócić do auta, założyć składany dach i schować się przed tą całą niechęcią, którą ją dotąd spotykała od strony innych. Zamiast tego wyprostowała się i chrząknęła.

- Przyszłam do burmistrza.

Sekretarka uniosła jedną brew (i teraz wyglądała jak pajac, ale nasza bohaterka nie należy do osób, które śmieją się z takich szczegółów).

- Nie może teraz...

- Nie będę z panią tutaj stać. Umówiłam się i mam prawo z nim porozmawiać - powiedziała szybko i pewnie, wiedząc, że za chwilę zostałaby wyrzucona i cała jej długa podróż mogłaby się nagle okazać na nic.

Teraz pracownica urzędu uniosła dwie brwi, zaskoczona taką stanowczością i agresją w stosunku do niej.

Kiedy kobieta zorientowała się, że z neutralnej jej status zszedł na nielubianą w tym mieście, popchnęła ręką drzwi, by dostać się do środka. Chciała jak najszybciej od wszystkich uciec.

Zauważyła, że już na pierwszych drzwiach widniała tabliczka (także czerwona), że znajduje się tutaj biuro burmistrza, więc nie zwalniając podeszła do nich i bez pukania nacisnęła klamkę.

Jej oczom ukazał się mały pokój wypełniony mahoniowymi szafami z książkami, również z kanapą i stolikiem do kawy. Właśnie przy nim siedział mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, a więc o wiele starszy od dziewczyny, która właśnie dostała się do sali.

- W czym mogę służyć? - zapytał zdezorientowany.

Kobieta uśmiechnęła się delikatnie.

- Rozmawialiśmy przez telefon tydzień temu. Powiedziałam, że przyjadę. Zamierzam rozpocząć pracę remontowe nad zamkiem stojącym za lasem. Jutro ma przyjechać ekipa...

- Przepraszam bardzo, ale miasto nie wyraziło zgody na budowę. - Wstał i podszedł do biurka, patrząc na nią z niezbyt dobrze ukrywaną ciekawością.

- To nie będzie budowa - przypomniała, - a remont. I o ile pamiętam zgodził się pan podczas naszej rozmowy...

- Nie wydaje mi się.

Kobieta zamrugała kilka razy, próbując się zorientować czy jest to na jawie, czy tylko w jej głowie.

- Przyjechałam tutaj ze Stanów Zjednoczonych, z Nowego Yorku, wie pan jaki to szmat drogi? Byliśmy umówieni, że dostanę klucze do starego zamku i w ramach projektu odnowy zabytków, ściągnę ludzi i przywrócimy wszystko do poprzedniego wyglądu - zdenerwowała się.

- Szczerze, nie obchodzi mnie skąd pani jest. Decyzja została podjęta i nic jej nie zmieni. Proszę opuścić to miejsce, pani...? - Spojrzał na nią pytająco, a także podszedł i wskazał drogę wyjścia.

Kobieta szeroko uśmiechnęła się, przypominając sobie o swojej największej broni. Ukazując swoją prawdziwą twarz mogła osiągnąć swój cel bez wysiłku.

- Aleksandra Grande. Nazywam się Aleksandra Grande.

Uniosła rękę i zdjęła okulary przeciwsłoneczne, ukazując swoje piękne oczy.

środa, 28 października 2015

Rozdział 1


Spojrzała na swoje odbicie w lustrze. Jej włosy były brudne, rozczochrane i pozlepiane od brudu, ale najbardziej rzucał się w oczy czarny, rozmazany makijaż spływający po jej bladych policzkach. Po raz kolejny przejechała dłonią po twarzy, by wytrzeć słone łzy, spływające i pozostawiające po sobie mokry ślad.   

Widok na siebie przysłonił jej ciemny kosmyk, który od razy, szybko zaczesała za ucho. Wtem poczuła ogromną złość, wypełniającą jej organizm, płynącą niczym adrenalina wraz z krwią. Głęboko odetchnęła, ale nie po to, by się uspokoić. Dziewczyna wyglądem nie przekraczająca dwudziestego roku życia, napięła się i dając upust emocjom wypełniającym ja, uderzyła pięścią z całą siłą, jaką w sobie znalazła, w swoje odbicie, które zaczęło już ją irytować.

Nie czuła bólu, chociaż ewidentnie przerwała naczynka krwionośne, powodując rozlew gęstego, ciepłego, czerwonego płynu po ręku.

Nie potrafiła dopuścić do siebie myśli, że zdradziła ją.

Vient... Vinnetty... traktowała ją jako swoją siostrę. Miała oczywiście nad nią władzę, w końcu to ona byłą prawdziwą królową, co jednak nie zmienia faktu, że zaufała jej. Nie spodziewała się, że będzie kiedykolwiek w stanie odejść.

Jednak trzeba zapomnieć o przeszłości.

Pewne jest, iż Vinnetty nie zasługiwała na tron na Ziemi lub w jakimkolwiek innym miejscu. Jak to jest możliwe, że ludzie uczynili ją władcą?, pomyślała. Ktokolwiek inny z tego głupiego gatunku byłby lepszym kandydatem.

Odwróciła się i otworzyła drzwi kopniakiem. Wyszła z łazienki i pewnym krokiem przemierzył długi korytarz ozdobiony starymi portretami poprzednich mieszkańców pałacu. Nienawidziła ich, ale postanowiła zatrzymać obrazy, aby móc coś widowiskowo spalić, gdy już ostatecznie pokona wrogów.

Pod budynkiem znajdowali się wszyscy. Nie zauważyli, że się pojawiła, więc przez chwilę mogła patrzeć na nich, widząc chaos i strach, wywołany wiadomością, która może być na razie potencjalnym, a już niedługo prawdziwym zagrożeniem dla ich przyszłości.

Poddani młodej dziewczyny wyraźnie obawiali się tego, co przyniesie czas. Ona jednak nie odczuwała takiej trwogi jak oni. Wiedziała, że obojętnie, co się stało, da radę wszystko naprawić i z powrotem wysunąć się na wyższą pozycję. Dlaczego nie czuła lęku? Żyła w głębokiej wierze, że nie da się jej pokonać. Utwierdzała ją w tym przekonaniu osoba na scenie, pośrodku placu. Ta kobieta sprawiła jej ból swoimi ostatnimi decyzjami, ale królowa nie umie płakać. Żeby się pocieszyć wydała specjalny rozkaz, aby schwytać zdrajczynię. Teraz miała wszystko zakończyć.

- Cisza! -  Ludzie od razu zamilkli, słysząc jej, budzący grozę, głos. Odwrócili się stronę tarasu pałacu, na którym stała.

Lubiła to. Lubiła tę władzę, jaką nad nimi miała. Jakieś... dziesięć tysięcy lat temu była nikim w tym brutalnym, politycznym świecie, ale udało jej się objąć tron i przemienić wszystko, co znała i co było dobre, w coś okropnego poddanego jej potężnej sile,  która zabijała jakiekolwiek pozytywne emocje. Właśnie to lubiła. To, kiedy władała i kiedy nikt ani nic nie mogło jej się przeciwstawić.

Tu właśnie pojawia się kolejny powód, dla którego zdrada Vinnetty ją tak zabolała. Pojawiła się osobą, która przestała uciekać, skończyła się bać i podniosła ręce, by odeprzeć atak.

Podniosła wzrok i spojrzała na środek placu, gdzie stała scena, a na niej siedziała młoda kobieta w ozdobnej, czarnej sukni. Jej poplątane blond włosy rozwiewał lekki wiatr. Spod pałacu widać było jej rozmazany makijaż ściekający po bladych policzkach. Królowa nie uśmiechnęła się na jej widok ani na widok cierpienia wypisanego na jej twarzy. Nie czuła nic.

- Vient von Phaler, - krzyknęła - czy wiesz co tu robisz?! - Zwęziła oczy do małych szparek. Kobieta ze sceny nawet nie podniosła głowy, co bardziej ją zirytowało. - Jesteś winna zdrady swojej ojczyzny! Okłamałaś nas, wykorzystałaś i oszukałaś! - Złość mocniej w niej wezbrała. - Zostajesz skazana na karę śmierci... - w tłumie zaczęły pojawiać się głośne okrzyki radości -... poprzez ścięcie - powiedziała to z zimną krwią, odrzucając od siebie wszystkie wspólne wspomnienia.

Lud krzyczał i wiwatował, co spowodowało mały uśmiech władczyni. Odwróciła się, by w chwale podjęcia dobrej decyzji i uwielbienia przez podwładnych, wrócić do zamkniętego pomieszczenia, gdzie ponownie mogłaby być sama.

- Naprawdę myślisz, że tak to powstrzymasz?

Zamarła. Vient wyszeptała te kilka słów, lecz jej głos przebił się z niesamowitą siłą przez hałas i uderzył w zmysł słuchu dziewczyny. Tylko ona to usłyszała. Szybko wróciła do balustrady i spojrzała na byłą przyjaciółkę. Zamierzała takim sposobem wymusić na niej, by powiedziała coś więcej i zdradziła sekret, który trzyma. Królowa wiedziała, że jej zdrada polegała na przekazaniu wrogom informacji o nich.

- To nie koniec... To jeszcze nie koniec...

Po jej ciele przeszedł dreszcz przerażenia pierwszy raz od kilkuset lat. Od razy poczęła uspokajać siebie, że to tylko groźba, ale jest nie ważna, bo Vinnetty jest ostatnią przedstawicielką swojego gatunku. Tak było w starej przepowiedni. Jeśli ostatnia bestia nie zdoła przezwyciężyć zła, to nikt inny nie da rady, a przecież ona niedługo umrze... Ręce zaczęły się trząść, bo mózg został owładnięty strachem , że Vient znalazła jakiś sposób na zmienienie przyszłości...

Złość, przerażenie, wściekłość... Emocje wymieszały się tworząc śmiertelną substancję... Jej oczy otworzyły się szeroko, uniosła rękę i wypowiedziała jedno słowo, które mroziło krew w żyłach, swoim brzydkim brzmieniem odbierało chęć do jakiegokolwiek pozytywnego działania... Wypowiedzenie go wiązało się z wielkimi konsekwencjami, ponieważ powodowało... śmierć. Nikt z ludzi żyjących na Ziemi, na Księżycu, Marsie albo w innym układzie słonecznym nie ma prawa do zabijania. Jednak króla tej planety, by dojść do władzy, użyła go już setki razy i nie żałuje żadnej duszy której żywot ścięła.

Biały, elektryzujący piorun przepłynął jej żyłami do ręki i uwolnił się z ciała. Przeleciał nad placem w ciągu ułamka sekundy i uderzył z kobietę siedzącą na scenie. Ciało wybuchło i rozjarzyło się czerwonym płomieniem. Dziewczyna poczuła ulgę, widząc jak jej dawna przyjaciółka opadła na ziemię...


Haaaaay! Przepraszam, że minął prawie miesiąc od daty, którą wyznaczyłam na pojawienie się tego rozdziału, ale miałam małe zawirowanie w domu...
Jednak dzięki za zainteresowanie się i przeczytanie tego posta - mam nadzieję, że się podobało! Mam także nadzieję, że polubicie niezbyt szczęśliwą historię bohaterki (której właściwie jeszcze nie poznaliście) jak i samą nią!
 

sobota, 19 września 2015

Prolog

 - Klaudia, nie wiem czy dobrze to napisałam, więc czy mogłabyś mi to sprawdzić? Chodzi mi o referat do szkoły – Natalie zapłaciła za lizaka i odwróciła się do mnie.

Nauczyła się płacić i to dobrze. Dość niedawno kradła.

Pokiwałam głową i zgodziłam się na jej prośbę.
- Jasne, a o czym jest?
- O potworach. – powiedziała jakby była to rzecz najzwyklejsza na świecie. Przeczesała ręką włosy i dotknęła swoich niebieskich końcówek.

Obdarzyłam ją zdziwionym spojrzeniem i ramię w ramię podążyłyśmy do naszego brata.

Luke wygodnie siedział na krześle przy jakimś stoliku i oglądał mechaniczne zabawki w Wesołym Miasteczku. Miał jasnobrązowe włosy, które codziennie rano stawiał na żelu. Zaczesywał się tak do góry. Zagryzł dolną wargę i oparł głowę na złożonych rękach.

- Nie rób tak, bo rozwalisz usta. – skarciłam go.

- Albo ci odpadną. – sarkastycznie dodała moja siostra.

Luke uniósł wzrok i spojrzał na nas.

- Klaudia i Natalie. A kogo innego by się spodziewać, co? – Uśmiechnął się.

Jesteśmy tak naprawdę rodziną od niedawna. Urodziliśmy się jako trojaczki, ale rodzice nie mieli pieniędzy na nasze wychowanie i musieli nas oddać do adopcji. Los chciał, że nasze matki i nasi ojcowie wyjechali w tym samym momencie bez nas do Europy i natrafili na podstawioną przez Niemców podczas II Wojny światowej, bombę. O katastrofie poinformowała nas dopiero telewizja. Dzięki Internetowi dwudziestego wieku, znaleźli nas nasi prawdziwi rodzice i zabrali do siebie do domu. W ciągu ostatnich kilkunastu lat, udało się im zarobić. Ja, Natalie i Luke od razu staliśmy się przyjaciółmi, chociaż w wielu rzeczach się różnimy. Natalie, w starej rodzinie, zajmowała miejsce okropnej i niewdzięcznej dziewuchy, to znaczy, kradła, paliła papierosy, przynosiła na lekcje skunksy… Luke zawsze był tym niesamowitym i bardzo przystojnym chłopakiem, który swoim wyglądem przynosił chwałę rodzinie, a ja byłam cichą i grzeczną dziewczynką, która prawdopodobnie nigdy nie zaprzyjaźniłaby się z takimi osobami, jak moje rodzeństwo.

Usiadłyśmy na wolnych krzesłach koło brata.

- Luke, tak często gryziesz swoje piękniutkie usteczka, a jakoś nigdy ci ten kolczyk w tym nie przeszkadzał. – oceniła Natalie dźgając go w metal na twarzy. Chłopak przesunął głowę w odruchu.

- I kto to mówi, co? Natalie, masz dwa kolczyki i tunel w uszach, dwa nad brwią i jeden na nosie. Masz na sobie o wiele więcej żelastwa, więc proszę się nie odzywaj.

Zaśmiałam się słuchając ich żartobliwej kłótni.

Wyjęłam z torebki aparat i zrobiłam zdjęcie mojej siostrze. W tym świetle ładnie wychodziły jej czarne jak smoła włosy i niebieskie końcówki. Ja i Natalie byłyśmy naprawde identyczne, no... tylko, że ona trochę się farbowała i miała wygolone ze trzy centymetry włosów nad uchem, a ja utrzymywałam swój naturalny wygląd, ale… oprócz tego to wyglądałyśmy tak samo. A, no i ja mam kolczyki tylko w uszach. Nie jesteśmy też wysokie, ani specjalnie chude... 

Pstryknęłam fotkę także zdezorientowanemu (jak zwykle…) Lukowi.

- Klaudia, posłuchaj o moim referacie… - zwróciła się do mnie Natalie.

- Sorry, ale nie uważam, aby pisanie o potworach było odpowiednie... gdziekolwiek.

- Ojej, przecież nauczyciel się nie obrazi. – Przewróciła oczami. – Poza tym powinien zrozumieć, że to jest pierwsza moja praca, do której się przyłożyłam. To zaczynam. Poszukałam kilku informacji i voila. Znalazłam wiele ludowych legend. Ludzie wymyśli ojczyznę potworów – Dolor. Znajdowało się tam dziesięć miast odpowiadających poszczególnemu gatunkowi. Skupię się na wampirach, bo są najbardziej pospolite. Kilkaset tysięcy lat przed Chrystusem, na Ziemię przybyły różne dziwne rodziny jedna z nich nosiła nazwisko Grande. Założyli miast – Murwod. Położone jest ono między górami, a lasem. Trudno tam dojechać. Ludzie, mieszkańcy Murwod, bali się rodziny Grande, bo wiedzieli, kim oni są. Pracowali dla nich, mieszkali w tym samym mieście… Postanowili się zbuntować i podpalili zamek, ich siedzibę. Zginęli prawie wszyscy, ale jedna osoba przeżyła. Kiedy ludzie zwątpili i uznali, że wampiry nie istnieją, wysłali ją do psychiatryka. Krótka historia, ale mówi, że takie zło zostało zniszczone, prawda? Więc chyba może być.

Uśmiechnęłam się.

- To dziwny referat i wątpię, abyś dostała piątkę, ale zawsze możesz spróbować. Tak w ogóle to ciekawa historia – powiedziałam.

Natalie po wysłuchaniu mojej opinii, skupiła się na rozmowie z Lukiem o… nie wiem o czym.

Rozejrzałam się po tłumie. Zatrzymałam wzrok na chłopięcych brązowych włosach. Od razu wiedziałam do kogo należą i szybko poczułam się szczęśliwa.

Założyłam aparat na szyję i wstałam od stolika.

Chłopak zauważył mnie i uroczo się uśmiechnął. Zniewalał mnie ten uśmiech, te jego rozwiane włosy, błękitne oczy… Pomachał mi. Uniosłam aparat, by uwiecznić ten moment, w którym na mnie patrzył i…

Nagle wszyscy usłyszeliśmy świst i wybuch  nad naszymi głowami. Podniosłam wzrok i skierowałam go na coś, co wyglądało prawie jak rozwalony dom. To coś, leciało prosto na ziemię, spadało prosto na nas…

- Klaudia, uciekaj! – krzyknął chłopak, do którego chciałam podejść. Rzucił się by do mnie przybiec, ale nie zdążył. W przestrzeń między nami wbił się ogromny samolot. Wszyscy ludzie uciekli, tylko ja stałam sparaliżowana. Nie mogłam się ruszyć, a skrzydło właśnie leciało w moją stronę. Krzyknęłam i zmusiłam się do kucnięcia i skulenia się na ziemi. Część samolotu wylądowała tuż za mną, jednak jakiś pręt uderzył i powalił mnie. Jęknęłam, kiedy uderzyłam ciałem o ziemię. Wydusiło to na chwilę całe powietrze jakie miałam w płucach. Chciałam się podnieść, ale nie mogłam. Pręt zgiął mi się nad nogą i nie mogłam jej wyswobodzić. Metal przejechał mi po śródstopiu dogłębnie je raniąc. Wrzasnęłam z bólu i wbiłam paznokcie w udo. Uniosłam spojrzenie i rozejrzałam się, by zobaczyć, co się stało. Samolot przełamany był na pół, a ja mogłam patrzeć w jego środek. Miałam przed sobą mnóstwo porozrywanych i spopielonych lub ciągle palących się ciał. Ucichłam i zaczęłam płakać. Kompletnie zapomniałam o ranie na nodze, myślałam tylko co się stało z tymi ludźmi.

 

Wypadek samolotu odznaczył się w mojej psychice. Długo siedziałam przy samolocie przygwożdżona przez kawałek skrzydła, bo nikt nie mógł się do mnie dostać, by mi pomóc.

Zmieniło mnie to na zawsze, a historia, którą spisałam poniżej, ma mi pomóc wrócić do normalności. Tak powiedzieli lekarze.

Wcale w to nie wierzę.

Dzień Dobry

Cześć.
Założyłam bloga, by pokazać ludziom moją małą powieść.
Opowiada o problemach pewnej dziewczyny. Ma ona problemy z matką i ojczymem, musi opiekować się młodszą siostrą. Do miasta przyjeżdża dziwna kobieta, podająca się za właścicielkę zamku za lasem, ale podobno budowla należała do ludzi, którzy zmarli ponad sto lat temu... Przyjaciółka głównej bohaterki zaczyna chyba chorować, gdy obie starają się rozwiązać tajemnicę Nieznajomej i Zamku Grandich.
Kat, czyli "pewna dziewczyna", zaczyna zauważać u siebie także oznaki niebezpiecznego wirusa...
Czy podróż do nawiedzonej budowli, ukrytej między drzewami, zmieni jej życie na dobre? Co takiego kryje się w kamiennych ścianach? Czy na świecie mogą istnieć stworzenia, które już dawno odrzuciliśmy do bajek? Jak silna jest ludzka wyobraźnia? I czy to wszystko nie jest tylko snem?
Zachęcam do przeczytania.